Wiecie co? Narobiłam sobie niezłego bałaganu. W pokoju? Nie tylko. W życiu też. Tyle tego wszystkiego mam na głowie. Między innymi:
- zapisać się na nauki przedmałżeńskie,
- pamiętać, że 10 lutego jest sprawa,
- zadzwonić do Lublina o akt chrztu,
- zająć się domem,
- ugotować coś, co mąż mógłby zabrać ze sobą do pracy w delegację,
- pospr
- wyspać się,
Pewnie pomyślicie, że nie jest tego dużo, że przesadzam, ale gdybyście sami byli na moim miejscu z dwójką... ojej... jaką dwójką... no, z jednym dzieckiem 2,5 letnik, a drugim nienarodzonym jeszcze, to byście inaczej mówili.
Rozmawiałam dzisiaj z mamą, Alan nadal nie chciał rozmawiać z mamą, tylko piszczał, kręcił głową. Jak zwykle wojna. Moja matula chyba rzeczywiście chce wojny z Nami. Bo czego innego niby?! Wysyła mnie do domu samotnej matki, nie radzi mi brać ślubu, tylko od razu rozwód, że mam olać faceta, że mam jednego już, ma 2 lata i jest bardzo mądry. Boże! Ja to wiem. Ale to nie jest wszystko takie proste, jak się wydaje. Po pierwsze - odległość. Po drugie - finanse. Po trzecie - wydatki. Po czwarte i ostatnie - MY. A my to co? Śmiecie czy co? My też ludzie. A ja to już w ogóle, ciąża, i te sprawy. Matka jest wściekła na to jak osa. Ale cóż. To moje życie i wreszcie muszę się jej postawić. Nie mogę pozwolić, by matka dyrygowała jak dyrygent w moim życiu.
*dlaczego skreślone tylko połowa? Chyba się domyślacie. A jak nie, to dlatego że zaczęłam sprzątać dzisiaj pod wieczór, nie dokończyłam, bo padłam. Przez tą ciążę jakoś szybko się męczę. Strasznie.
Pozdrawiam,
Madzia!
0 komentarze:
Prześlij komentarz